3.2.1 « Spokojny humanista o dobrotliwym uśmiechu. »

—Adam Skinder, uczeń. Zob. Mój Villard de Lans, 1978, s. 1-2.
Zygmunt Lubicz-Zaleski (1882 – 1967) bardzo wcześnie zaangażował się w walkę o odrodzenie swojej ojczyzny, podzielonej wtedy między trzy cesarstwa, przez co trafił do więzienia. Po wyjściu na wolność kontynuował studia w Berlinie, Monachium, potem w Paryżu, gdzie zamieszkał na stałe w 1910 r. Ze względu na jego zaangażowanie w sprawę polską, a także na jego zaangażowanie intelektualne, nowy rząd polski w 1924 r. mianował gowe Francji delegatem Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
Lubicz-Zaleski był poetą, pisarzem, wybitnym pianistą… Wykładał literaturę w Instytucie Studiów Słowiańskich i na Sorbonie. W 1939 r., kiedy Hitler napadł na Polskę, Lubicz-Zaleski przebywał w Polsce. Rozpoczął długą i trudną drogę do Francji. Rząd polski na uchodźstwie polecił mu założyć polską szkołę. Zaleski wywiązał się z tego zadania, zakładając w końcu polskie liceum w Villard-de-Lans, którego został pierwszym dyrektorem. Wykładał tam literaturę polską. Aresztowany w 1943 r., a później zesłany do Buchenwaldu, po Wyzwoleniu wrócił do Francji, gdzie pozostał na stałe, ponownie reprezentując Polskę i niezmordowanie przyczyniając się do szerzenia wiedzy o niej, a także do pogłębiania przyjaźni francusko-polskiej. Zmarł w 1967 r., został pochowany na polskim cmentarzu w Montmorency, stosunkowo niedaleko groby Cypriana Norwid.
- Adam Skinder, uczeń – Zob. Mój Villard de Lans, 1978 r., s. 1-2.
Adam Skinder, uczeń – Zob. Mój Villard de Lans, 1978. Ogromu OSOBOWOŚCI tego spokojnego, o dobrotliwym uśmiechu humanisty nie sposób określić.
Niepokaźny z wyglądu, jakby zagubiony w tym życiu codziennym, po kolejnych wykładach z literatury przemierzał często, utykając na nogę, odległość od Hotelu de la Poste do naszego Hotelu du Parc. Emanował swą osobowością na otoczenie. Każdego nowego ucznia przyjmował osobiście, w bezpośredniej, serdecznej rozmowie zapoznawał, zobowiązywał do poszanowania HONORU Polaka tu – na obczyźnie i do wypełniania obowiązków uczniowskich.
Po takiej rozmowie u Niego (a mieszkał na I piętrze w nowym skrzydle), każdy z nas jakby przyjmował nowy światopogląd, otrząsając się z przygnębień, klęsk, jakby nabierał nadziei i ufności w przyszłość, nawet tę najbliższą.
Jeśli nie wyjeżdżał z Villard zmuszany rozległymi obowiązkami, bywał zawsze na wszystkich posiłkach. Rzadko i to bardzo rzadko, wieczorem, gdy nikogo nie było już na sali jadalnej, siadał do fortepianu i zapamiętany w muzyce szopenowskiej i swych- chyba własnych – kompozycjach, grał… Nie!!! Koncertował…
Siadaliśmy ukradkiem na parapetach okiennych wchłaniając niepowtarzalne dźwięki smutku i radości, przekleństwa i nadziei, miłości i wiary, a nade wszystko Tęsknoty…
To « piękno zamknięte w CZASIE – jak zwykł określać muzykę – dziś niestety niepowtarzalne, a wtenczas dla nas tak daleko zagnanych od rodzinnych domów, było czymś wielkim.
Profesor, gdy usłyszał jakiś szmer czy ruch, wstawał od fortepianu, natychmiast zamykał wieko i szybko odchodził.


